Rzecz o grach i intuicjach moralnych.
„Niedziela wieczur”. Humor nie jest popsuty, bo siadasz sobie do swojego ulubionego komputera i uruchamiasz ulubioną grę. Jesteś zwolennikiem grania retro, więc odpalasz klasyczną Medieval II Total War. Jaką tym razem kampanię rozegrać? Kim tym razem przejąć władzę nad światem? Krajem katolickim i w imię Boga odbić ziemię świętą z rąk Saracenów? A może na odwrót? Krajem muzułmańskim i dokończyć dzieła rozpoczętego przez Mahometa? A może jeszcze jako kraj prawosławny przywrócić zgniły Zachód na łono prawdziwego kościoła?
Niezależnie od wyboru gra prawdopodobnie zawsze będzie podobna. Budowanie armii, szkolenie zabójców i najem wojów, by jak najszybciej pokonać przeciwników. Jak mówi znane porzekadło: najlepszą obroną jest atak. Tak że atakujesz przeciwnika, nim ten w ogóle zorientuje się, że cokolwiek się dzieje. Wysyłasz zabójców, by wyeliminować jego przywódców. Likwidujesz najważniejszych generałów, mordujesz wszystkich możliwych pretendentów do tronu, a na koniec eradykujesz całą nację, ostatecznie pozbywając się ich króla. Zdobycie reszty terytorium wroga jest już jedynie formalnością. Pozostaje dobić resztki armii, zdobyć zbuntowane miasta, łupiąc je oczywiście, by sfinansować kolejne kampanie. Wszak na wojnie potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
Zniszczenie innego katolickiego kraju prawdopodobnie rozsierdziło już papieża, a ty – nie chcąc jeszcze w tym momencie ściągać na siebie uwagi całego świata katolickiego – decydujesz się na krucjatę do Ziemi Świętej. Nie ruszasz do Jerozolimy, by wspomóc pielgrzymów dręczonych przez Saracenów. O nie! Twoje cele są zdecydowanie bardziej „pobożne”. Wiesz, że armia zmierzająca na krucjatę nie jest obciążona kosztami utrzymania, a ty na koniec krucjaty otrzymasz spory zastrzyk gotówki i doświadczenia. Ta gotówka i doświadczenie przyda się do zniszczenia kolejnej nacji – tym razem muzułmańskiej, więc papież wręcz będzie pochwalać twoje działania.
Wojna w odległej krainie jest jednak inna niż wojna u siebie. Ludność wcale nie chce się podporządkować i nawet po złupieniu miasta nadal się buntuje. Czekasz więc, aż rebelianci przejmą miasto, by jeszcze raz do niego wkroczyć i pokazać ludziom, kto jest ich nowym panem, eksterminując ponad połowę mieszkańców – niezależnie od wyznania, płci czy pochodzenia. Takie rozwiązanie pozwala na utrzymanie miasta i dalszą ekspansję na Bliskim Wschodzie.
Teraz wyobraź sobie inną sytuację. Znowu „niedziela wieczur”, ale tym razem humor popsuty. Jesteś przywódcą kraju i właśnie prowadzisz wojnę. Chcesz zrobić wszystko, by zapewnić swoim obywatelom bezpieczeństwo, jednocześnie utrzymując wysokie morale armii. Twoi dowódcy narzekają na braki w zaopatrzeniu, a minister propagandy wypruwa z siebie flaki, by przekonać ludność, że wojna jest uzasadniona.
Humor poprawia jednak informacja o składzie zaopatrzenia – wykrytym przez twoje drony. Problemem jednak jest to, że skład znajduje się w mieście. Aby się do niego dostać, twoja armia musi się najpierw przedrzeć przez miasto. Wysyłasz informację do swojego dowództwa, by przygotowało atak, natomiast propagandzistom zlecasz wymyślenie historii usprawiedliwiającej atak na ludność cywilną.
Okazuje się, że mieszkańcy miasta wcale nie chcą, byś dostał się do tego składu, i dołączają do obrońców. Nie możesz jednak odpuścić okazji, ponieważ nowe zasoby oraz kolejne zwycięstwo znacznie podniosą morale twojej armii, zaś propagandziści tak nazmyślali, że gdybyś odstąpił od ataku, bardzo trudno byłoby te fantazje odkręcić. W celu obniżenia morale obrońców decydujesz się na działania dywersyjne i zastraszenie ludności cywilnej – obrońcy będą mniej chętni do obrony, gdy zagrożenie obejmie również bezbronnych mieszkańców.
Jednak obrona nie poddaje się, a czas się kończy. Oblężenie i zastraszenie nie robi na mieszkańcach większego wrażenia, toteż postanawiasz sięgnąć do ostatecznych środków i zaczynasz bombardować miasto – w tym rejony zamieszkane przez ludność cywilną. W bombardowaniach giną tysiące ludzi, a kolejne tysiące umierają po wejściu do miasta twoich wojsk, które zdemoralizowane długim oblężeniem postanowiły sobie odbić rabowaniem i gwałceniem cywilów. Nie zamierzasz im w tym przeszkadzać, ponieważ taka jest wojna, a żołnierzom przyda się podniesione morale.
Profilaktycznie postanawiasz wybić lub wziąć w niewolę resztę mieszkańców miasta, a ich majątki przejąć w ramach uzupełnienia strat poniesionych w trakcie szturmu. Twoi mistrzowie propagandy zapewniają twoich obywateli, że agresja wyszła ze strony podbitej zbiorowości, która niewątpliwie szukałaby zemsty, gdyby została przy życiu.
Po zakończonej sukcesem operacji jesteś zadowolony, gdyż wszystkie problemy zostały rozwiązane. Dzięki złupieniu miasta morale żołnierzy poprawiło się. Przejęcie składu z zaopatrzeniem zwiększyło zasobność twojej armii. Dzięki skutecznej akcji propagandowej nastroje wśród twoich obywateli są prowojenne, więc decydujesz się, że w imię wydatków wojennych obciążysz ich dodatkowym podatkiem. W imię Boga i ojczyzny!
Porównajmy teraz obie historie. Pierwsza wydaje się całkowicie neutralna, a nawet pozytywna. Ot, dobry gracz wie, jak się gra w serię Total War, i może pochwalić się znajomym, jak w ciągu zaledwie trzydziestu siedmiu tur wygrał kampanię w Medieval II. Przy piwie będzie opowiadać, w jaki sposób udało mu się zlikwidować króla wrogiego państwa już za pierwszym razem i jak to jego król miał dziesięć czaszek strachu i dziesięć gwiazdek dowodzenia. Będzie się przechwalać tym że wystarczyło, by jego król pojawił się na polu bitwy, a morale wrogiej armii spadało tak nisko, że uciekała. Koledzy będą gratulować i wtórować, opowiadając własne historie o wielkich zwycięstwach i strategiach wojennych.
Druga wydaje się zła i odrażająca. Opowiada historię psychopatycznego zbrodniarza wojennego – totalitarnego, niecofającego się przed niczym dyktatora, dla którego najważniejsze jest trzymanie się u władzy i spełnianie swoich ambicji. To historia ludobójstwa, gwałtu, grabieży i zniewolenia. Ciemiężenie nie tylko wroga, ale i własnych obywateli poprzez sączenie im niestworzonych historii za pomocą propagandy i przedstawianie fałszywego obrazu świata.
Zdawać by się mogło, że oba scenariusze są od siebie zupełnie różne. Wszak pierwsza historia opowiada o człowieku grającym w grę w wirtualnej rzeczywistości, natomiast druga – o zbrodniarzu wojennym z prawdziwego świata. Ale czy na pewno są tak różne, jak się może wydawać? Niekoniecznie.
Faktyczna różnica między opisanymi historiami nie dotyczy tego, że jedna rozgrywa się w świecie wirtualnym, a druga w prawdziwym, ponieważ obie zmyśliłem na potrzeby tego tekstu. Rozbieżność tkwi w poziomie narracji. Pierwsza historia jest metanarracyjna, zaś druga jest narracyjna. Na czym polega różnica?
Słowo metanarracja rozumiem tutaj nieco inaczej, niż rozumiał je Lyotard w Kondycji ponowoczesnej, dlatego też wymaga osobnej definicji. Metanarrację definiuję jako narrację o narracji. Pierwsza historia – ta o graczu – opowiada inną historię, lub podejmuje narrację o innej narracji. Narracją pierwszego rzędu jest ta wewnątrz gry. Jej bohaterami są królowie, żołnierze i królewny. Narracją drugiego rzędu – metanarracją jest opowieść gracza, który gra w grę. Druga historia – ta o dyktatorze – jest narracyjna, gdyż opowiada wydarzenia bezpośrednio.
Czy to istotna różnica? Otóż nie. Pierwsza historia na szybki rzut oka wygląda, jakby opowiadała o grze, ponieważ jest to jasno powiedziane. Czy to z kolei oznacza, że druga historia nie może opowiadać o grze? Bynajmniej. W terminologii graczy jest coś takiego jak immersja, czyli wczucie się w grę – jakby wejście wewnątrz świata. Odczuwanie na poziomie narracji pierwszego rzędu.
Czy jest zatem możliwe wyjście w drugą stronę? Czyli wyjście z narracji własnego życia i patrzenie na nią z poziomu metanarracji? Jak najbardziej, jeszcze jak! Przecież niejednokrotnie, referując własne działania, mówimy, jakbyśmy opisywali simy, nie zaś samych siebie. W tym miejscu dochodzimy do głównego zagadnienia. I wcale nie chodzi o to, czy żyjemy w symulacji. Chodzi o intuicje moralne.
Najbardziej popularnym sposobem na badanie intuicji moralnych jest tzw. dylemat wagonika. Jest to eksperyment myślowy oryginalnie wymyślony przez Philippę Foot w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Dylemat wagonika prezentuje się następująco: wagonik kolejki wyrywa się spod kontroli i pędzi w dół po torach. Na jego drodze znajduje się pięciu ludzi przywiązanych do torów przez szalonego filozofa. Ale możesz przestawić zwrotnicę i w ten sposób skierować wagonik na drugi tor, do którego przywiązany jest jeden człowiek. Co powinieneś zrobić?
Są dwie klasyczne odpowiedzi na ten dylemat.
- Deontologiczna i absolutystyczna, czyli odwołująca się do absolutnych powinności i intencji. W tej odpowiedzi nie są ważne konsekwencje działania, a jedynie to, czy podmiot działania kierował się bezwzględnymi normami moralnymi i powinnością moralną względem ofiar.
- Konsekwencjalistyczna i utylitarystyczna, czyli odwołująca się do konsekwencji i maksymalizacji szczęścia największej liczby osób. W tej odpowiedzi najważniejsze są konsekwencje działania, a w szczególności ilość szczęścia w świecie.
Pierwsza odpowiedź brzmi następująco: nie powinno się zmieniać toru wagonika, ponieważ jest to czynne zabicie człowieka. Nie my jesteśmy odpowiedzialni za to, że ktoś jest przywiązany do torów, ale jesteśmy odpowiedzialni za swój czyn, którego ocena jest niezależna od okoliczności. Czyli nie ciągniemy wajchy, bo to morderstwo.
Druga odpowiedź brzmi następująco: powinno się zmienić tor wagonika, ponieważ dzięki temu uratujemy pięć osób. To nie my przywiązaliśmy ludzi do torów, ale my możemy uratować pięciu ludzi, a śmierć jednego człowieka jest mniej bolesna niż śmierć pięciu osób. Czyli ciągniemy wajchę, bo to maksymalizuje szczęście.
Wracając do kwestii narracji i metanarracji – pod względem poziomu narracji obie historie się różnią, jednakże pod względem intuicji moralnych nie. Dla dyktatora siedzącego w bunkrze ludzie na zewnątrz są równie nierealni jak simy w grze. Z jego perspektywy nie ma różnicy między bombardowaniem miasta w grze a bombardowaniem miasta w innym państwie. Może wydawać się to okrutne i możecie się, Szanowni Czytelnicy, oburzać, że przecież tak nie jest. Jednakże przypomnę scenę z Gry tajemnic – filmu o Alanie Turingu i użyciu Enigmy do złamania szyfru niemieckich U-Bootów. Ostrzegam, będą spojlery.
Otóż w pewnym momencie po złamaniu szyfru bohaterowie mają dylemat. Uratować statek, na którym jest członek rodziny jednego z bohaterów, i tym samym się zdekonspirować, czy może poświęcić ten statek, ale utrzymać konspirację, dzięki temu doprowadzając do szybszego zakończenia wojny i uratowania większej liczby ludzi. Zastanówcie się, co sami byście zrobili.
Alan Turing postanowił się nie dekonspirować. Z perspektywy czasu jeden statek jest kroplą w morzu ofiar II wojny światowej, zaś późniejsza historia pokazała, że ideologie totalitarne nie są w stanie stworzyć zdrowego społeczeństwa i zawsze dopuszczają się zbrodni na ludzkości. Nie, nie zawsze jednak jesteśmy w stanie ocenić, jakie będą konsekwencje danych działań.
Przyjrzyjmy się historiom o graczu i dyktatorze raz jeszcze, ale pomińmy warstwę narracyjną i skupmy się na intuicjach moralnych. Jakie mamy fakty? W pierwszej i drugiej mamy następujący dylemat: eksterminacja ludności, stabilizacja regionu i inne korzyści poboczne lub bunt miasta, straty we własnych ludziach i destabilizacja regionu.
W chwili podejmowania decyzji nie ma pewności co do wyniku. Jest jedynie prawdopodobieństwo, zatem decyzję podejmuje się w sytuacji niepewności, co poważnie zmienia sytuację względem dylematu wagonika i przybliża ją do sytuacji Alana Turinga z Gry tajemnic.
Eksterminacja ludności na pierwszy rzut oka wydaje się czynem absolutnie złym i niemoralnym, którego nie powinno się dokonywać pod żadnym warunkiem. Jednakże w porównaniu do dylematów wagonika i Alana Turinga różnica jest zasadniczo ilościowa, a nie jakościowa. W dylemacie wagonika poświęcamy jedną osobę, u Alana Turinga – kilkaset ludzi na statku, w przypadku gry – kilka tysięcy, u dyktatora – kilkadziesiąt tysięcy. Różnica w rzędach wielkości, jednakże zabójstwo, niezależnie od liczby ofiar, jest zabójstwem.
Z drugiej strony, jeżeli eksterminacja jednego miasta może na przykład spowodować mniejszą liczbę ofiar w innych miejscach, to czy wydaje się taka straszna? Przypomnę patową sytuację rządu USA w 1945 roku. Naloty dywanowe na miasta w Japonii nie robiły na rządzie tego kraju wrażenia. Władze przekonywały, że Japonia będzie się bronić do ostatniego żołnierza. Rząd USA postanowił zrobić to, co gracz i dyktator z naszych opowieści – eksterminować dwa miasta przy użyciu bomb atomowych. Ofiar były setki tysięcy, ale alternatywą były miliony.
Jak oceniamy zrzucenie bomb przez rząd USA? Ambiwalentnie. Źle, ponieważ użyto bomby atomowej i ewaporowano dwa miasta. Dobrze, ponieważ rząd Japonii od razu kapitulował i dzięki temu wojna szybciej się skończyła.
Końca mojej historii jeszcze nie przedstawię i pozwolę sobie zostawić cliffhangera, ponieważ dalsza opowieść będzie o czym innym. Tymczasem jednak chciałbym Was, Szanowni Czytelnicy, zapytać: czy Wasza ocena moralna bohaterów jednej i drugiej historii się zmieniła?